Artykuł Czytelnika: …że jesteśmy idiotami…
Nie jest to dla nas już od dawna żadną niespodzianką, bowiem – w odróżnieniu od profesora – musimy z tym żyć na co dzień. To nie jest dla Polaków (niekoniecznie tych całkiem „prawdziwych” ) lektura science fiction, a opis rzeczywistości dnia.
Odmienność postrzegania naszych realiów przez nas samych oraz przez ludzi z zagranicy ma dwa aspekty. Po pierwsze – trzeźwi rodzimi krytycy poczynań rządu są zakrzykiwani przez pochlebców PiS, którym siła głosu myli z siłą argumentu, a po drugie – dystans mentalny i geograficzny pomaga w oglądzie i ocenie spraw.
Profesor L. Pech, komentując opinie naszego Premiera o tym, że Polsce sędziowie i sądy tracą autorytet społeczny - po pierwsze się z tym nie zgadza, bo ma możliwość niezakłóconego wrzaskami porównania z innymi krajami, a po drugie zauważa, że trudno, żeby w tej sprawie wszystko było w porządku. Choćby dlatego, że za pieniądze podatników rząd zlecił kolesiom kampanię antysądową i za niemal 20 mln zł rząd przekonywał społeczeństwo, że sądy są fatalne. To wygląda mniej więcej tak, jakby parobek oblał gnojówką gospodarza i wyśmiewał go, że jest brudny i śmierdzi.
PiS posiadł nieprawdopodobną umiejętność selekcji faktów. Wyłuskuje z całości te, z którymi się zgadza. Pomija w całości takie, które mu nie w smak. Potrafi to robić nawet w przypadku hierarchów Kościoła. Dyrektor Rydzyk, subwencjonowany przez Rząd RP jest autorytetem dla tego Rządu. Natomiast kardynał Reinhard Marx, jeden z najbliższych współpracowników Papieża – już nie. Nie dość bowiem, że nosi fatalne, komunistyczne nazwisko, to w dodatku ośmielił się powiedzieć o Polsce, iż (cyt): „Jeśli większość parlamentarna uważa, że jest całym narodem, to nie tak należy rozumieć demokrację”.
Przywykamy już do nienormalności, co może być fatalne. Zamiast prawdy mamy „przekazy dnia”, którymi muszą się posiłkować parlamentarzyści poddani władzy silnej, choć niedużej ręki. I poddają się operacji prania tego, co zostało im z mózgu. Prezes nikomu nie ufa, bo wie, że człowiek myślący samodzielnie musi kiedyś, choćby przypadkiem, powiedzieć trochę prawdy, więc go „przekazem dnia” uwalnia od przykrej i trudnej samodzielności. Partia bowiem – jak w latach 50-tych i 60-tych - musi mówić jednym głosem. I z definicji jest to głos I Sekretarza (Prezesa).
Jeśli tak chcą zachowywać się parlamentarzyści, to ich sprawa. Tyle, że marionetki wpatrujące się w telefon, żeby wiedzieć co powiedzieć, kiedy znienacka spyta dziennikarz to ludzie opłacani (wysoko) z naszych podatków. Wszystkich Polaków, prawdziwych i nieprawdziwych. Przywołując ten przykład warto powołać się na wspomniane słowa Marksa. Reinhardta – żeby była jasność. Choć i ten drugi, znaczy – Karol – też zgrabnie taką sytuację komentował. „Byt kształtuje świadomość” – mówił. Skoro Prezes zapewnia byt (posłom za nasze pieniądze), to i chce mieć wpływ na ich świadomość (niestety wyłącznie dla własnych potrzeb).
Nie zawsze potrafimy zdawać sobie sprawę z tego właśnie, że to się dzieje za nasze pieniądze. Dlatego warto poczytać teksty angielskiego profesora i niemieckiego biskupa. Zadziwiająco zgodnie brzmią…