Ta historia, która stanęła na wokandzie jeleniogórskiego sądu okręgowego, pokazuje jak łatwo zejść na złą drogę i jak trudno z niej później uciec. Robert K. miał bowiem nieposzlakowaną opinię w swoim środowisku. Skończył liceum, zdał maturę. Nie studiował, bo nie było go stać na studia, ale pracował: na budowie, m.in. w Niemczech. Kupił busa i pomagał w przeprowadzkach, przewoził ludziom różne rzeczy. Zdaniem poprzednich pracodawców był rzetelnym, sumiennym, starannym i obowiązkowym pracownikiem. Zdaniem znajomych i sąsiadów – spokojnym, sympatycznym i bezkonfliktowym młodym człowiekiem. Wychowywał się u babci, ale z matką miał bardzo dobre relacje.
Po drodze jednak pogubił się. Od marca br. pomagał swojemu koledze z podwórka w uprawie marihuany. Nasiona i lampy załatwił Tomasz P. Plantację założyli w piwnicy Roberta K. W czerwcu mężczyźni zebrali plony i sprzedali je na jednej z imprez uczciwie dzieląc się zyskiem po połowie. W sierpniu br. Tomasz P. chciał założyć drugą plantację, na co nie chciał zgodzić się skazany.
- Od dwóch tygodni gadał mi, że uprawa musi dojść do skutku, bo już obiecał to swoim kolegom – zeznawał Robert K. – Ja już nie chciałem tego robić. Bałem się, bo to śmierdziało, a poza tym koszty prądu były duże. W piątek razem porządkowaliśmy podwórko i pomogłem Tomkowi wywieźć ziemię z ogródka. Wieczorem on znów zaczął gadać, że musimy założyć plantację. Był agresywny jak nigdy. Kilka razy mnie popchnął i opluł. Straszył mnie, że dostanę jak się nie zgodzę. Potem wszedł do swojego garażu i wziął ten metalowy klucz. Zamachnął się na mnie. Zdążyłem zrobić unik. Zabrałem mu ten klucz i kilka razy uderzyłem go w tył głowy. Ocknąłem się, kiedy on leżał już na ziemi. Zobaczyłem, że nie oddycha. Bałem się, że za chwilę przyjadą jego koledzy, więc postanowiłem wywieźć ciało. W nocy zawiozłem je na dzikie wysypisko śmieci, które Tomek mi kiedyś pokazał. Był tam jakiś worek, którym go nakryłem. Położyłem też na niego materac – wyjaśniał w swoich zeznaniach Robert K.
Mężczyzna wrócił do domu i umył samochód. O zbrodni nie powiedział nikomu. Wpadł kilka dni później, bo w okolicy wysypiska śmieci była ustawiona kamera. Kiedy policjanci zapukali do jego drzwi, nie był zdziwiony. Przyznał się do winy i dobrowolnie poddał się karze 10 lat więzienia. Podczas składania zeznań płakał. Jego obrońca próbował udowadniać, że to nie jest zły chłopak. W aktach pojawiły się listy o nieposzlakowanej opinii Roberta K. z podpisami sąsiadów, a także wzorowymi opiniami od byłych pracodawców.